Brat Syna marnotrawnego
Urodziłam się i wychowałam w rodzinie katolickiej. Odkąd pamiętam wierzyłam w Pana Boga. Moja mama, a głównie babcia uczyły mnie modlitwy, dbały o mój rozwój duchowy. Zostałam posłana do wczesnej Komunii Św. – w tamtym czasie to była nowość. Potem bywało różnie z moją młodzieńczą wiarą. Babcia nie mieszkała już z nami – nie miałam w niej oparcia. Byłam trochę zagubiona. Razem z rodzicami trzykrotnie w czasie mojej nauki w szkole podstawowej zmienialiśmy miejsce zamieszkania. Nie mam łatwości nawiązywania kontaktów i zawsze byłam trochę wyobcowana, trochę z boku grupy rówieśniczej. Raczej zamknięta w sobie, nieśmiała, nietowarzyska. W ósmej klasie ksiądz proboszcz mojej parafii zaproponował kilku dziewczynom, między innymi mnie, wyjazd na rekolekcje oazowe.Pojechałam. Miałam wtedy 14 lat. Na rekolekcjach podjęłam decyzję, że chcę żeby Pan Bóg był w moim życiu najważniejszy. Oddałam Jemu ostateczne kierownictwo. Chciałam żyć tak, żeby Jemu się to podobało i chciałam zaufać bardziej Jego planowi na moje życie, niż mojemu własnemu. Od tego momentu zaczęła się moja świadoma przygoda z Panem Bogiem. Wtedy myślałam, że oto właśnie osiągnęłam szczyt mojej relacji z Nim, a to był tylko pierwszy krok. Starałam się wierniewspółpracować z łaską Bożą. Uczestniczyłam w spotkaniach formacyjnych oazy w parafii. Poznawanie Pana Boga i nawiązywanie z Nim osobistej relacjidawały mi dużo radości. W dwa lata później zostałam zaproszona na Seminarium Odnowy w Duchu Św. Teraz, po 32 latach, dziwię się, że zaproszono tak młodą osobę – miałam 16 lat – ale jestem za to Bogu bardzo wdzięczna. Mam pewność, że to był Jego najlepszy plan. Otwarcie się na Ducha Św. to był drugi, poważny krok na mojej drodze z Panem. To było coś więcej niż krok - to był wielki skok! Byłam bardzo zapalona dla Bożych spraw. Modliłam się, codziennie czytałam Pismo Św., chętnie uczestniczyłam w Eucharystii także w tygodniu. Z zapałem mówiłam innym o swoim doświadczeniu wiary. Brałam udział w ewangelizacji bielskich liceów w latach osiemdziesiątych.Byłam gotowa rozmawiać o Bogu z osobami, których nie znałam, spotykałam się z przyjaciółmi, prowadziłam oazę w parafii – moja mama nie mogła wyjść ze zdumienia, widząc takie zmiany we mnie. Ja natomiast wiedziałam, że te zmiany nie dotyczą mojego charakteru, ani usposobienia. Były we mnie te same ograniczenia, co wcześniej – nie umiałam szybko nawiązywać relacji, nadal nie byłam tzw. duszą towarzystwa, nieśmiałość i mała wiara we własne siły ciągle mi towarzyszyły. Jednak blisko mnie, we mnie, był Przyjaciel, który swoją łaską wszystkie te braki uzupełniał. Jemu zaufałam i to Duch Św. działał tam, gdzie ja nie umiałam. Doświadczenie takiego działania Bożego uskrzydlało. Owocem i znakiem obecności Ducha św. we mnie był i nadal jest pokój. Jego źródłem jest pewność, że Pan Bóg, który może absolutnie wszystko i na dodatek mnie kocha ma pod kontrolą całe moje życie. Nawet, jeśli się czymś stresuję, albo martwię – to dzieje się w sferze emocji, a pokój jest pomimo tych emocji gdzieś głębiej w moim sercu. Pozwala zaufać i przerzucić na Pana mój ciężar, zgodnie ztym, co pisze św. Piotr w pierwszym liście: „Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was. (1P 5,7) Boży dar, Jego łaska sprawia, że słowa z listu do Filipian są w moim życiu prawdziwe: „A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie.” (FLP 4,7) Lata mijały, skończyłam studia, wyszłam za mąż, pojawiły się dzieci. Życie płynęło bardzo zwyczajnie, zajmowały mnie sprawy domowe, po jakimś czasie wróciłam do pracy, więc i zawodowe. Poczucie bezpieczeństwa duchowego dawała mi świadomość, że niemal cały czas w moim życiu byliobecni ludzie, którzy chcieli całym sercem i świadomie podążać za Panem Bogiem. Na studiach było to środowisko duszpasterstwa akademickiego, potem wspólnota Miasto na Górze. Czułam, że Pan Bóg pozwala mi mieszkać w swoim domu, blisko Siebie. Nigdy nie było w moim życiu odejścia od Kościoła, zerwania z życiem sakramentalnym, albo buntu wobec Boga. To jest wielka łaska, alejest też zagrożenie duchowe, którego doświadczyłam. Zagrożenie osiadania na laurach i relatywizmu duchowego. Zajęta codziennymi, życiowymi sprawami przestawałam dostrzegać, czym tak naprawdę moje życie różni się od życia osób, które nie chcą oddawać sterów nikomu, nawet Bogu. Wydawało mi się, że mogę żyć „normalnie”, tak jak świat wokół proponujei jednocześnie iść za Panem Bogiem. Jedną nogą żyć w świecie, a drugą w Królestwie Bożym. Chodziłam na spotkania, modliłam się, ale brakowało mi radykalizmu, determinacji w pójściu za Panem Bogiem. Brakowało gotowości uznania wszystkiego za śmieci jak pisze św. Paweł w liście do Filipian i rezygnacji ze wszystkiego, co może przynieść szkodę duchową. Wydawało mi się, że stracę coś cennego z życia, jeśli zupełnie zrezygnuję ze wszystkiego, co nie jest po Bożej myśli. Że coś fajnego w życiu mnie ominie. A tak naprawdę traciłam najwspanialszą przygodę życia. Zostały mi praktyki religijne, ale coraz mniej było żywego Boga. Pismo święte mówi: „Będą okazywać pozór pobożności, ale wyrzekną się jej mocy.” (2Tm 3,5) Tak zaczęło się dziać w moim życiu. Pan Bóg nie był już tak fascynujący jak kiedyś, czas na modlitwę kradła mi telewizja, albo domowe obowiązki. Coraz łatwiej rezygnowałam z zabrania głosu w obronie wiary, albo żeby opowiedzieć komuś o mocy Bożej, czekałam na lepszą okazję, która zwykle nie przychodziła. pan Bóg zamiast być treścią i sednem życia stawał się dodatkiem. Taka wiara nie mogła być atrakcyjna ani dla mnie, ani nie mogła nikogo pociągnąć do Boga. Byłam na dobrej drodze do tego, żeby stać się smutną chrześcijanką, spełniającą uciążliwe przykazania, bo tak ją wychowano. Dużo czasu zajęło mi przekonanie się, że nie da się żyć w dwóch światach. Pomogła mi wspólnota. Widziałam, że Pan Bóg działa nadal z wielka mocą w życiu innych, tak jak w moim kiedyś działał i zatęskniłam za takim życiem. Zrozumiałam, że jeśli pozwalam sobie na dawanie pola dla światowego życia oddalam się od Pana Boga. Muszę się zdecydować, muszę wybrać. Pan Bóg cierpliwie mnie o tym przekonywał i czekał na mnie. Dziękuje Mu za to z całego serca. Jak brat syna marnotrawnego nawet żyjąc w domu Ojca mam z czego się nawracać i muszę być czujna, bo bardzo trudno mi to zobaczyć. Moje życie się zmienia. Nie wrócę już do młodzieńczego zapału i tego, co robiłam ponad 30 lat temu, ale ciągle mam głód oglądania Bożej mocy, Jego działania w świecie i w moim życiu. Gorąco pragnę uczestniczyć w Jego dziele. „O jedno proszę Pana tego poszukuję: bym w domu Pańskim przebywał po wszystkie dni mego życia, abym zażywał łaskawości Pana, stale się radował Jego świątynią.” (Ps 27,4). Agatapowrót
Najnowsze